Ja vrodiłasie pud kuneć listopada, i jak tôlko my pospivali odsviatkovati môj deń narodženia, načynavsie pôst, Pilipuvka. Mama velmi pilnovała, kob my tohdy ne jiêli zamnôho mjasa (ono v nediêlu dostavali, i tôlko na obiêd), kob ne było žadnych pohulanok, a i spivati inšych piseń kromi koladok ja ne mohła.
Roždžestvo Chrystovo, anhieł proletieł
On letieł po niebie, ludiam piesni pieł
Vsie ludi likujtie, sioj dień toržestvujtie
Dnieś Chrystovo Roždžestvo…
Tak spivała moja mama, potum dołučavsie tato, a na kunciovi i ja, jak vže słova siak-tak pudchvatiła.
— Mamo, mamo! A što vpečeš pud Ruzdvo? — pytałasie ja.
— Što-leń prydumaju, — odkazuvała mama.
— A koli vže prydumaješ? — dopytuvałasie ja. — Do zavtra pospiêješ? Bo mniê velmi chočetsie znati.
A mama ono krutiła hołovoju i smijałasie.
— Zrobimo kovbaski, upeku sałtisona i može jakojuś šynku i polendvičku uvendzimo, — hovoryła mama večerom do tata.
— A bočku ne zrobiš? — pytavsie tato.
— Nu, jak ne bude zatłusty, takoho pererosłoho prydałosie b uvendziti.
— A tiêsto jakoje vpečeš? — znov cikaviłasie ja. — Ja b chotiêła makôvcia, — maryłosie mniê. — U tiotki v Knorozach to vse je makôveć.
— Jak pojiêdemo do Knorozôv, to tam sobiê pojisi, — smijavsie tato.
— A koli ne pojiêdemo, što tohdy? — dopytuvałasie ja.
Na tyždeń pered sviatom pryjizdžav diaďko Gryša i pomahav tatovi zakołoti paršuka. My tohdy šče hodovali v Biêlśku svini. Ja vse velmi płakała, jak čuła, jak toj pudsvinok kvičyt. Ale mama hovoryła, što nema inšoho vychodu, što musimo štoś jiêsti, bo inakš povmirajemo z hołodu.
— Po toje ž my paršuki i hodujemo. Odiahajsie i pomahaj smaliti, — kazała mniê mama.
Ja odiahałasie, brała žmuch sołomy, prypaluvała od tata abo od diaďka i pomahała obsmaluvati zakołotoho paršuka, kob ne było šersti na skôrci. Potum toho paršuka myli i načynali rozbirati. Ja vse pomahała mami połoskati kiški, potum mama jich velmi dovho čystiła, kob nadavalisie na kovbasy.
Časť sołoniny topili na šmaleć, na kotorum posli smažyłosie placki, kotlety abo jiječniu, častku solili (lodôvki my tohdy ne miêli, ono kładôvku). Mama časom soliła i kuńpu, ale ja tohdy jijiê ne lubiła (u takôj kuńpi ja zasmakovała namnôho puzniêj), tato viêšav jijiê v kładôvci, a potum po kusočku prynosiv sobiê na večeru abo brav na kanapki do roboty.
Potum baťki rêzali mjaso na kovbasy, mama joho soliła, dopravlała perciom, hurčycioju, čosnykom, dovho misiła jak tiêsto, a koli vže było hotove, to načyniałosie kovbaski. Ja velmi rvałasie pomahati, mniê velmi podobałosie, jak tato krutiv mašynkoju, mama natiahała kišku na takuju trubku i mjaso vychodiło z trubki prosto do kiški. Takije fajny kovbaski robilisie! Mama vse odnu maleńku odvaruvała, kob vyznačyti, čy vona dobre posolana. I pry siêtuj roboti my vse spivali koladki.
Niebo i ziemla, niebo i ziemla…
Mojiê baťki velmi hože spivali, ja vže pro siête zhaduvała. Na dva hołosy...
Nova radosť stała, jaka nie byvała,
Nad viertepom zviezda jasna,
Svietom vossijała…
Ja takim sposobom naučyłasie vsiêch koladok, kotory znali mojiê baťki.
Potum mama šykovała polendvičku, trochu šynki i bočku, i tato siête vsio vendziv. A mama šče robiła sałtisona i kišku-kašanku. Toho odrazu ne možna było jiêsti, ono čykałosie na sviato. Tato pered samym Ruzdvom pryvoziv jôłku, a ja z mamoju jijiê vbirali. Viêšali bombki, cukierki, małyje jabłyčka, na samy veršok gvjazdu, a potum prystrojuvali šče anielskim vołosom i kłali vatu na hulki, kob vyhladało, jakby sniêh napadav. Jôłka ne była velika, ale takaja choroša! I tohdy načynałosie čykanie na Sviatoho Mikołaja. U nas prezenty pud jôłkoju znachodilisie na peršy deń Ruzdva.
Ale vperuč była Kolada. My ciêły deń ničoho ne jiêli, ždali do peršoji zôrki. Mama smažyła rybu, robiła sałatku z buračkôv (mniam!), varyła ščôłok (to kompot z sušanych jabłyk i hrušok), boršč z hrybami, šykovała sledi, kutiu, kapustu, tato z kładôvki prynosiv kvašany hurki i marynovany hrybočki. Pud obrusok kłali trochu siêna, i my siadali do večery. Treba było poprobuvati kažnoji stravy. Ja, nejadok, nijak ne mohła dati sobiê rady z borščom, až mama litovałasie nado mnoju i odnosiła moju taliêrku do kuchni. Ryba z buračkami smakovała mniê najbôlš. A tato vzdychav — škoda, što nema kiselu z ovsa. Ja dumała, što to neviď-jakoje dobro toj ovsiany kisiêl, ale za para liêt, koli ja joho poprobuvała, to lepi ne budu pisati, što stałosie. Odne znaju napevno: kiselu z ovsa ne lublu, velmi ne lublu, i nema nijakoji šansy na toje, kob ja v jôm zasmakovała.
Po večery my šče spivali koladki, a potum išli spati. Ja dovho ne mohla zasnuti, bo vsio čykała na Mikołaja, ale divnym trafom nikoli ne mohła joho dočykatisie, a rano, koli tôlko odpluščyła očy, biêhła zahlanuti pud jôłku, i tam kažnoho roku ležali prezenty.
Ale raz ja toho Mikołaja narešti pobačyła. Što pravda na katolićkie Ruzdvo, ale vsio taki. Vôn pryjšov do mojich koležanok, u kožuchovi i futranôj šapci. Na plečach niôs mišok z prezentami. Pytavsie vsiêch diti, čy dobre zachovuvalisie, čy baťkôv słuchalisie, čy v školi dobre jim ide i čy napevno vony povinny dostati prezenty, a može rôzhi? Kažnomu davav jakiś pakunok, naveť ja dostała pačečku horoškuv. Ono posla ja pytałasie mamy pro odnu rêč, kotoroji nijak ne mohła poniati:
— Mamo, a čom toj Mikołaj hovoryv hołosom Siemieniukovoji?
Ne pomniu, što mniê mama tohdy odkazała, ale tôlko čerez dva roki ja vsio dokładno zrozumiêła.
Pometaju, jak odnoho razu my pojiêchali na peršy deń Ruzdva do Knorozôv. Deń byv morôzny, svitiło sonečko, usiudy było biêło. Baťki vpravilisie, my odiahnulisie i pujšli na autobus. Potum velmi dovho tupali z Chrabołôv do Knorozôv, ale siêtym razom ja, musit, i ne marudiła, bo było zimno, i kob rozohrêtisie, ja čuť ne biêhła. Nu i mniê velmi spišałosie, kob pochvalitisie pered mojimi svojakami, štó ja dostała od Mikołaja. I šče velmi chotiêłosie pobačyti moju novu dvojurôdnu sestru, Katiu, kotora nedavno vrodiłasie v diaďka Gryšy. Ja była cikava, čy vona od chrystinuv mnôho pudrosła, čy vže bude mohła z nami bavitisie?
Bratôv doma ne było, pujšli koladovati na sioło, Katia pudrosła, ale mało, a Sonia sidiêła i vsio jijiê kołychała, kob vona ne płakała. U dvery raz-po-raz chtoś stukav, prychodili koladniki z hožymi gvjazdami, krutili jimi i spivali koladki:
Ja umom chodiła v horod Viflijem
I była v viertiepie i vidała v niem...
Spivali divčata, potum pryjšli chłopci, zaspivali Niebo i ziemla, a potum znov chtoś pryjšov, i tak čuť ne ciêły deń čerez chatu perejšło tôlko koladnikôv, što ja stratiła rachunok. Narešti pryjšli mojiê braty, ale zavelmi zo mnoju ne chotiêli hovoryti, ono štoś pošeptali pomiž soboju, a potum stali ličyti hrošy. Ale kôlko zakoladovali, to navet diaďkovi i tiotci ne chotiêli skazati. A potum vony šče i nam zaspivali jakujuś koladku, posla čoho i ja odvažyłasie zaspivati, i nam vsiêm dali trochu hrošy za koladovanie. Chłopci zaraz začali planovati, što sobiê kuplat, ale mniê ne chotiêłosie słuchati, i ja pujšła kołychati Katiu.
Pomniu, što jak Katia pudrosła, to velmi polubiła vôdku. I odnoho razu, jak my pryjiêchali do jich na Ruzdvo, vona same vernułasie z koladovania z povnoju žmenioju hrošy. Siêła za stołom i jak začarovana diviłasie na butel z horêłkoju.
— Katiu, — skazała do jijiê moja mama, — dati tobiê horêłki?
Katia ono pudtaknuła.
— Dobre, — skazała moja mama velmi považnym hołosom. — Ale musiš oddati mniê vsiê hrošy, kotory ty dostała za koladovanie.
Katia bez odnoho słova oddała vsie hrošy, a mama naliła jôj kilišok vôdki. A vona chłopnuła tuju horêłku i naveť ne skryviłasie. Usiê tohdy velmi smijalisie. A ja zanic by toji horêłki ne vypiła, tak vona mniê smerdiêła. Na ščastie, po jakômś časi apetyt na vôdku v Kati zusiêm projšov.
Koli ja stała starša, začała v Biêlśku choditi koladovati z koležankami. Baťko odnoji z jich zrobiv nam gvjazdu i my odvečôrkom načynali choditi po chatach. Lude prymali nas dobre, bo v miêsti tohdy koladnikôv było mało. Ja dumaju, što teper u našum Biêlśku chodit jich namnôho bôlš, jak tohdy. Usio pominiałoś. Lude narešti perestali bojatisie, a što najvažniêjše, ne vstydajutsie ni svojiê viêry, ni movy.
A pud kuneć styčnia abo na počatku lutoho odbyvalisie „chojinki” v školi i v tatovuj roboti.
Pomniu, jak u 1969 roci zameło vsiê dorohi, do škoły nichto ne pujšov, ale „na chojinku” to vsiê pošvendolili. Sniêhu nameło čuť ne rômno zo strêchami. Moja mama akurat była gruba z mojeju sestroju i jôj velmi tiažko było iti, vona raz-po-raz zastrahała v snihovi. A my, diêti, to vsiê povercha biêhali, my tohdy šče lohki byli.
U školi najvažniêjšy byli vystupy. My dovho cvičyli razny pisniê i viêršyki, a potôm vystupali pered baťkami i znakomymi. Kažna klasa šykovała štoś inšoho. Pometaju, jak ja chotiêła tanciovati Zasiali górale... Ale, nažal, pani mene do siêtoho ne vybrała. Ja hovoryła viêršyka pro jôłku: W lesie wyrosła. W lesie szumiała... Potum spivali Hu-hu-ha, jaka zima zła... i šče mnôho vsiakoho inšoho. A ja šče hovoryła, chto vystupaje i što bude robiti. Usio odbyvałosie v velikuj gimnastyčnuj sali. U kutkovi stojała vysoka jôłka, prystrojona bombkami i anielskim vołosom. Koło jôłki nam vse stavlali scenu i schôdki. Po vystupach my tanciovali, a baťki sidiêli kružka sali i gandoryli. A potum my rozychodilisie po klasach, prychodiv Mikołaj i rozdavav nam pački. Uperuč baťki sami musili robiti diêtiam tyje pački, ale posla vsio šykovała škoła, baťki ono płatili hrošy.
Na jôłci v tatovuj praci było trochu inakš. Bo tam najperuč my tanciovali, hovoryli Mikołajovi viêršyki i dostavali od joho jakijeś cukierki abo batoniki. A potum prychodiv jakiś diadko czy tiotka i čerez mikrofon vyčytuvali diti po nazviskach, i Mikołaj davav kažnomu pačku. Tam byli perevažno jakijeś sołodki rečy: čykolada, cukierki, batoniki, horoški. Časom prydavali jabłyko abo pomaranču.
Pomniu, jak odnoho roku baťki posłali mene na takuju jôłku zusiêm odnu. Ania same prychvorêła i mama ne mohła pujti, a tato, musit, pojiêchav do Ploskuv. Styrčała ja tam jak jakiś kułok, bo vsiê byli z baťkami abo prynajmi zo svojimi sestrami čy bratami. Uže chotiêła stamtôl utečy, ale na ščastie načali vyčytuvati nazviska. Koli ja včuła svoje, to pudyjšła i vziała pačku. A potum vyčytali naše nazvisko šče raz i dovho nichto ne pudychodiv. A vony znov vyčytali i šče raz povtoryli. Ja pudyjšła do toji pani i skazała, što to, musit, bude moja sestra Ania, ono vona ne pryjšła, bo zachvorêła. I pani mniê tuju pačku dała.
Tak što ja vernułasie dochaty z dvoma pačkami. Zadovolona, a jakže. A tato posla hovoryv, što pački dajut od tretioho roku, a našuj Ani tohdy było ono dva. Ale nichto toji pački ne odnosiv nazad, a mniê prypało bôlš cukierkuv. I pomarančy tohdy tam byli. Jak vony mniê smakovali! Tohdy to byv rarytas! Ja b jich tohdy i kilo zjiêła sama odna. A teper prodajut tyje pomarančy ciêły rôk, povno jich usiudy, a mojiê diêti naveť na jich ne hlanut...