Inkluzywnie
Proszę mi wybaczyć to zagraniczne słowo w nagłówku, ale nie potrafię znaleźć bardziej swojskiego określenia na sedno tego, o czym chcę dzisiaj napisać.
Pytanie o język w spisie powszechnym 2021 w kontekście religijnego, kulturowego, językowego i etnicznego pogranicza na Podlasiu między Narwią i Bugiem, moim zdaniem, jest najtrudniejszym z trzech (czy nawet czterech) pytań „intymnych” — mianowicie tych, które dotyczą narodowości (ewentualnie przynależności do innego narodu lub wspólnoty etnicznej), języka domowego i wyznania religijnego osób spisywanych.
Pytania o wyznanie religijne czy też narodowość należą do tak zwanych pytań „uznaniowych”.
Z wyznaniem religijnym jest najprościej. Albo uznaję, że należę do jakiegoś wyznania, albo nie (jest jeszcze opcja „nie chcę odpowiadać na to pytanie”). Uznanie takie nie wiąże się automatycznie ani z faktem chrztu czy jego braku, ani też z wykonywaniem lub niewykonywaniem określonych praktyk religijnych.
Narodowość też należy do charakterystyk uznaniowych. Bowiem narodowość nie jest czymś danym człowiekowi przez przyrodę, jak na przykład płeć czy kolor oczu. To konstrukt społeczny, warunkowany przez okoliczności historyczne, geograficzne i polityczne konkretnej społeczności (to sztuczne, a nie naturalne uwarunkowanie narodowości uwypukla dodatkowe pytanie spisowe: „Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub wspólnoty etnicznej?”). Można mieć „podwójną” identyfikację narodowościową, i nie jest to wbrew przyrodzie. Na pograniczach etnojęzykowych z pogmatwaną historią polityczną taka podwójna identyfikacja jest dzisiaj raczej normą, a nie odstępstwem od jakichś reguł.
Zaś pytanie o język domowy, mimo że równie „intymne” jak dwa inne, wymaga odpowiedzi nie uznaniowej, to znaczy nie subiektywnej, a stwierdzenia w miarę obiektywnego faktu, jak przykładowo odpowiedź na pytanie o powierzchnię mieszkalną osoby spisywanej lub ilość inwentarza zwierzęcego w gospodarstwie rolnym. Wszyscy mówimy w domu w jakimś języku i ten język ma swoją nazwę.
Nasz problem z odpowiedzią na pytanie o język domowy leży w kilku płaszczyznach.
Po pierwsze, język „po-svojomu” nie ma POWSZECHNIE akceptowanej jednej nazwy. Jak zatem go nazwać, jeśli rzeczywiście chcemy odpowiedzieć na to pytanie prawdziwie, a nie „uznaniowo”?
Po drugie, w ogólnej świadomości ludzi mówiących „po-svojomu” w domu istnieje wciąż nieprzezwyciężony historyczny nawyk (szablon) utożsamiania języka z narodowością, choć taki szablon został dawno odrzucony w wielu innych miejscach (niewykluczone, że w większości krajów świata). Gdyby takie utożsamienie było czymś prawdziwym i sensownym, to Amerykanów nazywalibyśmy Anglikami, Kolumbijczyków i Argentyńczyków Hiszpanami, a przeważającą większość Białorusinów i większość Ukraińcow Rosjanami. A to przecież byłby absurd.
I po trzecie, jako mikroskopijna mniejszość religijno-etniczna uważamy raczej powszechnie, że o swoim obliczu etnojęzykowym i kulturowym nie jesteśmy w stanie decydować sami. Że tak naprawdę potrzebujemy wsparcia i akceptacji „autorytetu z zewnątrz”, by kształtować to oblicze. Mam na myśli oczywiście nasze zapatrzenie w akceptację „autorytetów” z Mińska, Kijowa czy Warszawy dla tego, jak należy rozwijać naszą tożsamość etnojęzykową. Niestety, szablony Mińska, Kijowa i Warszawy nie przystają do naszej sytuacji i budzą nie tylko podziały i alienację w coraz mniejszej społeczności prawosławnej na Podlasiu, ale i przyspieszają jej językową i kulturową asymilację przez polską większość.
Mówiąc konkretnie i brutalnie, szablony „Białorusin mówi po białorusku”, „Ukrainiec mówi po ukraińsku”, „Polak mówi po polsku” wśród społeczności prawosławnej na Podlasiu kompletnie nie zdają egzaminu. Te szablony, podtrzymywane uparcie przez sponsorowanych przez państwo działaczy mniejszości białoruskiej i ukraińskiej, prowadzą do ideologicznych wypaczeń rzeczywistości i w konsekwencji rzutują na to, że ludzie mówiący „po-svojomu” są zdezorientowani i nie chcą na ogół opowiadać się za jakąkolwiek narodowością. Przypominam raz jeszcze, że w spisie 2002 około 40 tysięcy ludzi w województwie podlaskim nie było w stanie określić swojej przynależności narodowościowej. Nie mogę tego udowodnić czarno na białym, ale jestem głęboko przekonany, że przeważającą większość respondentów z tej grupy „beznarodowościowców” stanowili prawosławni mówiący „po-svojomu”, którzy z powodu swojego języka domowego (nie akceptowanego przez „autorytety” z Mińska, Kijowa i Warszawy) nie mogli przypisać siebie do konkretnej narodowości.
Język podlaski jako opcja spisowa nie alienuje takich ludzi, którzy być może wybraliby jakąś konkretną narodowość, gdyby im wytłumaczono, że język domowy nie implikuje automatycznie przynależności narodowościowej. I że ten fakt rozumieją w przeważającej większości stolic świata, choć niekoniecznie w Mińsku, Kijowie i Warszawie.
Opcja język podlaski jest nie tylko opcją bardziej przystającą do rzeczywistości językowej „po-svojomu” niż opcje „język białoruski” czy „język ukraiński” (nie mówiąc o opcji „język polski”), ale także „opcją inkluzywną”, niedzielącą. No bo przecież osoby mieszkające w Białymstoku, Hajnówce czy Siemiatyczach i mówiące w domu „po-svojomu” są nie tylko wspólnotą religijną, ale także wspólnotą kulturowo-językową — i to wspólnotą z korzeniami na Podlasiu, a nie w Mińsku czy Kijowie. Identyfikacja językowa według szablonu „albo białoruski, albo ukraiński” (pomijając fakt, że stanowi sprzeczność per se) burzy tę wspólnotę, którą próbuje podkreślić (utrzymać) inkluzywne pojęcie JĘZYK PODLASKI.
10 kwietnia 2021
Trochę o specyfice świadomości narodowej na Podlasiu
Wysłuchałem niedawno dwóch białoruskojęzycznych audycji radiowych „Pad znakam Pahoni” na stronie internetowej Polskiego Radia Białystok poświęconych problemom tegorocznego spisu powszechnego z punktu widzenia osób deklarujących narodowość białoruską.
W jednej z nich o spisie i świadomości narodowej wypowiadał się Tomasz Sulima, samorządowiec z Bielska Podlaskiego, w drugiej malarz Leon Tarasewicz z Walił koło Gródka. Postanowiłem podzielić się swoją refleksją co do sposobu ujęcia tego tematu zarówno przez dziennikarzy białoruskich jak i ich rozmówców, i to niekoniecznie tylko w tych dwóch audycjach.
Ogólnie rzecz biorąc dziennikarze stawiali ostrożne (naskórkowe) pytania, nie starając się drążyć najważniejszego przecież problemu egzystencjalnego swojej mniejszości — zanikania tożsamości białoruskiej wśród ludności niezwiązanej ani organizacyjnie, ani finansowo ze sponsorowanymi przez państwo formami podtrzymywania tej tożsamości. Wprawdzie w jednej z audycji padło pytanie, dlaczego inne mniejszości etniczne w Polsce w okresie pomiędzy spisami powszechnymi 2002 i 2011 powiększyły swój liczebny stan posiadania, a białoruska mniejszość się skurczyła, ale konkretnej odpowiedzi na to nie usłyszeliśmy. A dziennikarz nie nalegał.
Szkoda, że dyskusja o deklaracji narodowościowej w spisie ludności i o tożsamości narodowej jest podejmowana w środowisku białoruskim na Podlasiu tylko okazyjnie (niejako służbowo, w okresie spisowym) i z reguły jest bardzo płytka. Sedno rzeczy, naszym zdaniem, leży znacznie głębiej niż tam, gdzie sięgają „łopaty” dziennikarzy i działaczy mniejszościowych.
Jeśli dobrze zrozumiałem ogólne przesłanie wypowiedzi Tomasza Sulimy, to Białorusini na Podlasiu mają taką samą mentalność jak ci w Białorusi, i to bardzo poważny argument za tym, by czuli się jednym narodem białoruskim razem z tymi za granicą państwową. Fakt, że podlascy Białorusini są niejednorodni językowo, został skwitowany przez rozmówcę „analogią”, że przecież i Białorusini na Polesiu mówią inaczej niż ci w innych regionach Republiki Białoruś. Do pełni tej „analogii” zabrakło tylko stwierdzenia, że przeważającą większość Białorusinów w Białorusi mówi na co dzień po rosyjsku, a przeważająca większość Białorusinów na Podlasiu po polsku. A więc i jedni i drudzy są sobie podobni jak dwie łzy...
Z kolei Leon Tarasewicz słaby stan uświadomienia narodowego Białorusinów na Podlasiu spróbował związać z brakiem należnej edukacji historycznej. Wrażenie z wypowiedzi Tarasewicza pozostaje nieodparcie takie, że przeważającą większość Białorusinów w Polsce, jak i 50 lat temu, stanowią ludzie mieszkający na wsi i niemający dostępu ani do edukacji narodowej w szkołach, ani do mediów. To z gruntu fałszywe wyobrażenie o tym, czym w roku 2021 jest mniejszość białoruska.
Mniejszość białoruska dzisiaj — jeżeli spojrzymy na sprawę z perspektywy jakiejś jeszcze optymistycznej przyszłości dla niej — to ludzie w przytłaczającej większości mieszkający w polskojęzycznym mieście czy miasteczku (osadzie), którzy pamiętają niepolski język swoich rodziców i dziadków (a w niektórych sytuacjach życiowych być może jeszcze posługują się nim). Ci ludzie, nawet jeśli nie chodzą do liceum z nauką języka białoruskiego, mają dostęp do Internetu, mają ajfony i smartfony, i cały świat informacji i wiedzy, w tym wiedzy historycznej o Białorusinach i Białorusi, stoi przed nimi otworem.
To nie brak dostępu do edukacji historycznej jest, według nas, główną przyczyną umierania białoruskiej świadomości narodowej, a z gruntu nietrafny obraz tej świadomości w mediach mniejszości białoruskiej sponsorowanych przez państwo oraz bezpłodna w przeważającej mierze polityka podtrzymywania tej świadomości, prowadzona przez działaczy mniejszości białoruskiej na Podlasiu.
Pisaliśmy o tym na tej stronie wielokrotnie (być może i stokrotnie), więc teraz sformułujemy nasze stanowisko trochę zwięźlej:
1. Nie można dalej patrzeć na problem języka podlaskiego jak na „kukułcze jajo” podrzucone 15 lat temu przez braci Jana i Aleksandra Maksymiuków do środowiska mniejszości białoruskiej. Ten język (w różnych odmianach gwarowych) — to język domowy każdych 7 z 10 osób na Podlasiu deklarujących się jako Białorusini. Ten język jest jeszcze w stanie poruszyć „strunę narodowościową” u kogoś, kto go zna (pamięta) z domu. Język dziadków czy rodziców kogoś z Gródka czy Walił takiej struny nie poruszy dla kogoś wywodzącego się z Czyż, Orli czy Dubicz Cerkiewnych.
2. Dziennikarze białoruscy w Białymstoku pracujący wyłącznie w literackim języku białoruskim na rzecz mniejszości białoruskiej (tej akurat, jaka się objawiła w spisie z roku 2002) jak minimum 70% swego czasu i swoich wysiłków „wysyłają w Kosmos”, a nie do konkretnych odbiorców na Podlasiu.
3. Białoruska wspólnota narodowa na Podlasiu opiera się w przeważającej mierze nie na odczuwaniu wspólnoty historycznego (kulturowego, światopoglądowego, politycznego, etc.) losu z Białorusinami Republiki Białoruś, a na naszej lokalnej tradycji językowo-kulturowej i religijnej. Odrzucenie przez działaczy białoruskich i dziennikarzy tradycji opartej na gwarach podlaskich i sprowadzenie tych gwar do roli drugorzędnego materiału językowego (nienadającego się do kultury „wysokiej”, która rzekomo może być rozwijana tylko w białoruskim języku literackim) — to niewybaczalny grzech zaniechania. A także zwyczajna głupota, którą popularnie określa się wyrażeniem „samemu podciąć gałąź, na której się siedzi”.
4. W naszej sytuacji na Podlasiu można czuć się 100-procentowym Białorusinem znając jedynie gwarę podlaską swoich rodziców i dziadków i pielęgnując ją jako najcenniejszy element swojej tożsamości etnicznej (narodowościowej).
30 marca 2021
Żeby ułatwić identyfikację ludziom z Podlasia w spisie powszechnym...
...pracowaliśmy przez ostatnie 15 lat, starając się wszystkim zainteresowanym wytłumaczyć, że nie należy mylić (utożsamiać) języka domowego z narodowością. A to między innymi oznacza, że można nazwać siebie na przykład Białorusinami niezależnie od tego, czy w domu mówimy po białorusku (jak w Gródku), po-svojomu (jak w Czyżach czy Dubiczach Cerkiewnych), czy też po polsku. Nie zapominajmy, że w spisie powszechnym w roku 2002 14% zadeklarowanych Białorusinów powiedziało jednocześnie, że w domu mówi po polsku. Można? Można.
W tym roku trzeba zrobić następny krok — precyzyjniej określić swój język domowy, jeśli mówimy po-svojomu, to znaczy tak albo podobnie, jak mówią spore grupy prawosławnych Podlasian w gminach Narew, Czyże, Hajnówka, Bielsk, Orla, Dubicze Cerkiewne, Kleszczele, Czeremcha i kilku innych... Nie jesteśmy przeciwko temu, by ktoś określał swoją gwarę podlaską jako język białoruski albo ukraiński — broń Boże! Vôlnomu čołoviêkovi vola! Przypominamy tylko, że istnieje trzecia opcja — naszym zdaniem, bardziej przystająca do stanu rzeczywistego: a mianowicie, można podać JĘZYK PODLASKI jako język domowy, jeśli mówimy po-svojomu. Wpisanie JĘZYKA PODLASKIEGO nie jest zabronione przez prawo. I żaden rachmistrz spisowy nie ma prawa zmienić wam tego zapisu. To będzie przestępstwo administracyjne, ponieważ taka zmiana dotyczyłaby fałszowania danych spisowych, które powinny być oparte na informacji samych respondentów, a nie na z góry narzuconych schematach.
W roku 2002 około 40 tysięcy ludzi w województwie podlaskim nie było w stanie określić (lub nie podało) swojej przynależności narodowościowej. Nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością, ale przypuszczamy, że sporą część respondentów z tej grupy „beznarodowościowców” stanowili prawosławni mówiący po-svojomu, którzy z powodu swojej mowy domowej „nie wiadomo jakiej” (to znaczy nie białoruskiej, nie ukraińskiej i nie polskiej) nie mogli przypisać siebie do konkretnej narodowości i na ogół mieli „mętlik etnojęzykowy”. W tegorocznym spisie przynajmniej ze „swoim językiem” można sobie poradzić i napisać prawdę — to jest JĘZYK PODLASKI, mój język rodzimy i rodzinny, który nie jest ani językiem białoruskim, ani ukraińskim, ani polskim. I będzie to całkiem uczciwe, znacznie uczciwsze niż inne opcje językowe. A jak z narodowością? Jak wam serce dyktuje.
28 marca 2021
Nie ma nazwy — nie ma problemu?
Trzydzieści lat temu pracowałem jako dziennikarz w „Niwie”. Pisałem teksty po białorusku i nie widziałem większego problemu w tym, że piszę w literackiej wersji języka, który nie jest moim językiem domowym. Mój język domowy nie miał formy pisanej i, jak się wtedy wszystkim (mnie nie wyłączając) wydawało, był skazany na nieuchronne wymarcie i zapomnienie. Gdyby wówczas w spisie powszechnym pytano o język domowy, odpowiedziałbym najpewniej — język białoruski.
Mój problem, i to bardzo poważny, pojawił się w roku 2004, gdy opublikowano szczegółowe dane (w rozpisaniu na gminy) dotyczące języka domowego ze spisu powszechnego 2002. Nieskomplikowane podliczenie dało oszałamiający wynik — okazało się, że 69% zadeklarowanych Białorusinów pochodzi z gmin, gdzie mówi się dokładnie tak lub bardzo podobnie, jak w mojej rodzinnej wsi Lachy w gminie Narew (tzn. bez charakterystycznego dla języka białoruskiego dziekania i ciekania). A z dziekaniem i ciekaniem, jak w Gródku lub Michałowie, mówi tylko 17% ludzi podających się na Podlasiu za Białorusinów.
Pisałem już o tym sto razy, tutaj napiszę po raz sto pierwszy: ta demograficzno-lingwistyczna dysproporcja rozjaśniła mi w głowie na temat tego, dlaczego z ruchem białoruskim na Podlasiu działo się to, co się działo. Przede wszystkim wytłumaczyła jego paradoksalne więdnięcie i obumieranie w demokratycznym państwie, które przecież nie skąpiło środków ani Białorusinom, ani innym mniejszościom na działania podtrzymujące ich tożsamość kulturalno-językową. Zrozumiałem, że ograniczanie się wyłącznie do języka literackiego — w sytuacji, gdy dla każdych czterech z pięciu podlaskich Białorusinów nie budzi on odniesień rodzinnych — już nie pracuje na podtrzymanie tożsamości białoruskiej na Podlasiu. Dlatego podjąłem zabiegi wypromowania języka „po-svojomu” jako pełnoprawnego języka mówionego i pisanego na użytek białoruskiej mniejszości na Podlasiu.
Pierwszą sprawą do rozstrzygnięcia stała się nazwa języka: musiała być czytelna, zwięzła, akceptowalna dla ogółu i nie deprecjonująca tego języka już na samym starcie. A także jego kategoryzacja — co to właściwie jest? dialekt — jeśli tak, to jakiego języka? osobny język? jesli tak — to taki jak polski czy raczej jak kaszubski?
Jak mówią, jeśli coś nie ma swojej nazwy, to po prostu nie istnieje. I w ten sposób aż do XXI wieku „nie istniał” mój język domowy, bo te nazwy, które mu nadawano — po-svojomu, po-našomu, po-ruśki, po-chachłaćki — albo go z definicji deprecjonowały w oczach współczesnych użytkowników (ruśki, chachłaćki), albo nie były poważne i konkretne (po-svojomu, po-našomu). Właściwa i akceptowalna nazwa języka, któremu nie poszczęściło się w historii — to połowa sukcesu w jego promocji. Tak myślałem 15 lat temu i nic pod tym względem się nie zmieniło.
Jestem przekonany, że język PODLASKI jest taką właściwą i akceptowalną nazwą. Gwary wschodniosłowiańskie na naszym Podlasiu są bowiem unikalne i oryginalne w tym, że konsekwentnie zachowują dyftongi uo, ie (ye), które mają nawet status fonemów; gwary są oryginalne i archaiczne w swojej morfologii i w tym, że zachowują kategorię gramatyczną liczby podwójnej. Tego nie ma ani w literackim ukraińskim, ani tym bardziej w białoruskim. Stąd też nazwa języka pochodząca od nazwy regionu narzuciła mi się sama przez się.
Inni próbujący nazwać ten język po swojemu też krążą wokół nazwy „podlaski”: podlaski ruski, podlaszoruski... Takie zrosty i zestawienia, według mnie, są być może dobre w publikacjach akademickich, natomiast do wykorzystania w praktyce codziennej są mało przydatne. Bo wszystkie języki mają nazwy jednoczłonowe, i to nie może być przypadek: polski, czeski, kaszubski, śląski, etc... Wyjątkiem jest chyba tylko białoruski, gdzie mamy zrost dwóch członów w nazwie, ale dzisiaj już mało kto zdaje sobie z tego sprawę.
Zresztą, sam wyraz PODLASKI jest też zrostem: przyimka pod (koło, przy) i rzeczownika Lachy (Polska, Polacy). PODLASIE — to region „pod Lachami” (koło Polski). Zatem zestawienie „podlaski ruski” czy zrost „podlaszoruski” to właściwie trzy człony połączone w jedno, co czyni te propozycje nomenklaturowe jeszcze osobliwszymi.
Krótko mówiąc, powiem nieskromnie: nikt dotychczas nie zaproponował nic lepszego niż termin JĘZYK PODLASKI na określenie wschodniosłowiańskiego języka Trześcianki, Czyż czy Orli i Kleszczel. Termin ten nie deprecjonuje samego języka i, co nie mniej istotnе, nie narzuca nikomu identyfikacji narodowościowej. Język podlaski jest historyczną spuścizną trzech narodów: białoruskiego, ukraińskiego i polskiego. Brzmi to być może szokująco dla niektórych, ale taki jest faktyczny stan rzeczy.
Jest ogólna nazwa, jest wspólny problem.
23 marca 2021